Genealogy for Janina Paradowska (Mazuruk) (deceased) family tree on Geni, with over 230 million profiles of ancestors and living relatives. People Projects Discussions Surnames Ksiądz Henryk Błaszczyk, duszpasterz służb ratownictwa medycznego, towarzyszący w Moskwie bliskim ofiar katastrofy pod Smoleńskiem, o tym, jak przebiegała identyfikacja ciał i o dzisiejszych wątpliwościach rodzin zmarłych. Rozmowa została opublikowana w listopadzie 2010 r. Janina Paradowska: – Jak to się stało, że po 10 kwietnia ksiądz znalazł się w Moskwie? Ks. Henryk Błaszczyk: – Pojechałem na osobistą prośbę minister Ewy Kopacz, która tuż po katastrofie smoleńskiej kompletowała ekipę patologów sądowych, lekarzy, ratowników medycznych, psychologów, ludzi znających się na logistyce tego typu operacji, którzy mogli ją wesprzeć w tych pierwszych, najtrudniejszych dniach. Rodziny wiedziały, że w samolocie jest ksiądz? Tak, ten lot rozpoczęliśmy zresztą modlitwą. Kiedy padały słowa – i niech się stanie wola Twoja jako w Niebie tak i na Ziemi – to przyznaję, w obecności tych właśnie rodzin, sam przeżyłem głębokie wzruszenie. W tej modlitwie każdy uczestniczył na swój sposób, bo przecież nie wszyscy podzielali moje wyznanie wiary. Miałem jednak wrażenie, iż sama świadomość, że w samolocie obecni są kapłani, bo był również ksiądz pułkownik Marek, kapelan wojskowy, że są psycholodzy, że jest do kogo się odwołać, sprawiła, że już na pokładzie zaczęły się pierwsze rozmowy. Kim byli psychologowie? Oni wywodzili się głównie ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Przede wszystkim z tej uczelni wywodzą się psychologowie przygotowani do wczesnej interwencji kryzysowej. Byli też psychologowie z innych ośrodków oraz ekipa Lotniczego Pogotowia Ratunkowego wraz z lekarzami. Powiedział ksiądz, że już na pokładzie samolotu zaczęły się rozmowy. Z czym zwracano się do księdza, z jakimi pytaniami? Dlaczego Bóg mi to uczynił? Dlaczego on, dlaczego tak strasznie? Jak się ksiądz czuje z tym, że wydarzyła się taka tragedia? A co ksiądz może wtedy odpowiedzieć? Ja mogę uczciwie powiedzieć, że Bóg też ponosi za to odpowiedzialność. On nie jest tylko od rzeczy dobrych i przyjemnych, jest obecny we wszystkim, w życiu i śmierci. Wierzę też, że w zmartwychwstaniu i życiu wiecznym. Przylecieliście do Moskwy i co było dalej? W hotelu czekali już pani minister Kopacz z panem ministrem Arabskim. Przywitali wszystkich przed wejściem do hotelu, a potem zaczęła się pierwsza odprawa, bardzo trudna. Zebrały się wszystkie rodziny i to była pierwsza próba przygotowania ich na obrazy, z którymi się spotkają, a także informacja o procedurach i działaniach oraz pracach wykonanych wcześniej przez obecną już polską grupę. To wszystko miało służyć jak najsprawniejszej i najlepszej identyfikacji ciał. Co można wtedy rodzinom powiedzieć: zobaczycie coś tak strasznego, czego jeszcze nie widzieliście? Należy powiedzieć: wiemy, że państwu zależy na tym, aby wasi bliscy jak najszybciej wrócili do domu, i chcemy wam pomóc w tym właśnie pragnieniu. I tak też się stało. Jak rodziny reagowały? Oczekiwaniem. Bardzo dobrze się stało, że w tym pierwszym etapie przygotowano ich do procedury. Na czym to polegało? Na powiedzeniu im, że powinni pomóc lekarzom patologom sądowym, tym wszystkim, którzy przygotowywali identyfikację, uczestnicząc w procedurze, w przesłuchaniu, dokonać porównania osób, które pamiętają, czy ze zdjęć, czy bezpośrednio. Osoby odpowiednio przygotowane przybierały postawę spełnienia postawionego zadania, jakby odsuwały od siebie dojmujące uczucie bólu, żalu, który oczywiście szybko wracał. Ale konieczność współuczestniczenia w identyfikacji – co może brzmi paradoksalnie – w jakiejś mierze porządkowała ich wewnętrznie, choć na chwilę. Czy w ogóle rodziny miały wyobrażenie, co je czeka? Czy ksiądz miał taką wyobraźnię? Od lat pracuję na misjach humanitarnych, pracowałem w Gruzji, gdzie mieliśmy szpital polowy, pracowałem na Haiti, gdzie wspólnie z przyjaciółmi prowadziliśmy szpital w epicentrum trzęsienia ziemi, na co dzień pracuję wśród osób, które są dotknięte perspektywą rychłej śmierci, widziałem tyle dramatycznych obrazów, tyle osób umarło na moich rękach. Tak się złożyło, że moja praca duszpasterska polega w dużej mierze na przygotowywaniu ludzi do śmierci i zadbaniu, aby po śmierci zachowana była ich godność. Czy spodziewałem się, co zobaczę? Przy całym moim doświadczeniu muszę powiedzieć, że doznałem wstrząsu, gdy po raz pierwszy zobaczyłem rozmiar tego, co się stało. To był najtrudniejszy czas w całym ciągu moich doświadczeń. Cóż więc mówić o rodzinach. Wbrew temu jednak, co się mówi, dużo ciał było zespolonych, chociaż oczywiście bardzo poranionych. To nie była destrukcja zupełna. Te, które były rozczłonkowane, w każdej części objęte były badaniem DNA, nie było ciała, które nie zostałoby potwierdzone badaniem DNA. Kiedy po raz pierwszy zobaczył ksiądz ten rozmiar katastrofy? Następnego dnia rano, kiedy w instytucie medycyny sądowej poprosiłem, aby zwieziono mnie na dół, do dużej sali, gdzie zgromadzone były ciała ofiar katastrofy. Tam też natychmiast, w takim spontanicznym odruchu kapłana, odprawiłem pierwszą stację pogrzebu chrześcijańskiego, poświęciłem te ciała i poleciłem je Bogu zgodnie z rytuałem pogrzebu katolickiego. Uważałem, że nawet jeśli nie wszyscy są katolikami, nie doznają uszczerbku w swojej godności. I patrząc na tę salę pomyślał ksiądz: Boże, przecież te rodziny nie powinny tego zobaczyć, a one muszą zobaczyć? Lęk, że w procesie identyfikacji rodziny będą musiały się skonfrontować z tymi obrazami, towarzyszył mi od momentu, kiedy zobaczyłem te ciała. Na to nakładała się myśl, że ta konfrontacja jest nieuchronna, dlatego prosiłem osoby przygotowujące rodziny, dla których ta intencja też była zresztą oczywista, aby przygotować ciała tak, żeby rodzina nie miała problemów z identyfikacją, a jednocześnie nie musiała się konfrontować z tym bezmiarem obrażeń. To było możliwe? W wielu przypadkach tak, zwłaszcza kiedy były wyraźne znaki identyfikujące, jak narośle czy blizny po przebytych operacjach. Część rodzin kwestionuje obecnie identyfikacje, są nawet wnioski o ekshumację. Ksiądz też ma dziś wątpliwości, uważa, że identyfikacje nie były prawidłowe? Nie mam najmniejszych wątpliwości. Dokonano ogromnego wysiłku dla zachowania najbardziej uczciwej metody identyfikacji ciał. Ten proces mógł trwać bardzo długo, ale Rosjanie, mając doświadczenie wielu katastrof lotniczych, we współpracy z polską grupą, naszymi patologami, ekspertami od kryminalistyki, przeprowadzali z wielką starannością cały proces identyfikacji, który rozpoczynał się od momentu dostarczenia materiału zdjęciowego, genetycznego, od opisów, które powstały w momencie przesłuchiwania rodzin. To wszystko wprowadzane było do programu komputerowego, który zbierał w całość wszystkie informacje. To jest, oczywiście, tylko jedno z narzędzi, bo jednak w końcu ważne jest zobaczenie na własne oczy. Wiem, że niektóre przesłuchania rodzin były bardzo długie, wyczerpujące, ale one nie wynikały ze złej woli, ale właśnie ze staranności. Problemem był może pierwszy dzień, kiedy przesłuchania prowadziło wielu młodych rosyjskich prokuratorów, którzy po raz pierwszy zetknęli się z takimi okolicznościami. Byli nieco sparaliżowani? Trochę tak, gdyż ranga tej katastrofy była ogromna. Drugiego dnia pracowali już doświadczeni prokuratorzy i to dawało się natychmiast odczuć. Oni potrzebne informacje zdobywali o wiele szybciej. Na prośbę rodzin uczestniczyłem w trzech przesłuchaniach i nie znalazłem przejawów złej woli czy jakichś elementów pracy operacyjnej, aby pozyskać informacje, które by nie służyły identyfikacji. Niektórzy przedstawiciele rodzin skarżyli się na arogancję rosyjskich śledczych. Nie spotkałem się z takim przypadkiem, ale może jakiś się zdarzył. Trzeba wziąć pod uwagę, że rodzina przechodziła raz tę procedurę, a prokurator powtarzał ją z wieloma osobami i jakieś zniecierpliwienie, spotęgowane napięciem, bo katastrofa wyjątkowa, mogło się w którymś momencie pojawić jako efekt potwornego zmęczenia wszystkich. Rozmowy odbywały się zresztą w obecności polskich psychologów, a ponieważ brakowało tłumaczy, poproszono polskie siostry zakonne, pracujące od lat w Moskwie i perfekcyjnie znające język rosyjski, co przyspieszyło procedury i było wsparciem dla wielu rodzin. Rodziny były na ogół dzielne? Bardzo dzielne. Nie używam nazwisk w tej rozmowie, ale jednego użyję, bo uważam, że trzeba. Matka pana ministra Handzlika, która w pierwszym dniu, nie znalazłszy ciała swojego syna, z wielką empatią i cierpliwością wspierała inne rodziny. To było wzruszające i budzące podziw. W ogóle rodziny wówczas okazywały sobie życzliwość i szacunek, zwłaszcza gdy oczekiwało się na wejście do sali, gdzie odbywała się identyfikacja. Wielu nie odważyło się wejść? Nie znam statystyki, ale były osoby proszące o zwolnienie ich z tej czynności. Większość jednak chciała, także dlatego, aby przeżyć moment pożegnania, czasem tylko poprzez dotknięcie ręki. To wszystko przecież stało się tak nagle. Wiem, że dwie czy trzy osoby prosiły minister Kopacz, aby to ona dokonała identyfikacji, księdza też proszono? Uczestniczyłem w identyfikacjach jako osoba, której obecność jest odpowiedzią na potrzebę modlitwy. Proszono mnie, abym wszedł i pomodlił się. To były właściwie prośby powszechne. Niełatwa modlitwa w rozpaczy. Po siedmiu miesiącach wzbiera fala pretensji – do Rosjan, do polskich władz, do rządu, premiera, podważa się uczciwość identyfikacji, sekcji zwłok. Co ksiądz sobie myśli, słysząc to wszystko? Przede wszystkim widzę rodziny, które nie mogą do końca przeżyć w spokoju, godnie swojej żałoby. Dla większości z nich to jest właśnie ciągłe powracanie do tych najtrudniejszych chwil, identyfikacji, sekcji, to przymuszanie ich do ciągłego przywoływania najtragiczniejszych chwil i obrazów ich życia, to jest torturowanie ich pamięci. Przymuszanie przez kogo? Przez media, polityków, osoby, które w sposób świadomy, dla różnych – także politycznych lub komercyjnych – celów odwołują się do tego trudnego momentu identyfikacji. Proszę mi wierzyć, gdyż wspólnie z psychologami nadal pracuję z grupą rodzin, że ta niemożność przeżycia żałoby i zamknięcia pewnego jej okresu powoduje ogromny ból i uniemożliwia spojrzenie w przyszłość. Powinni iść naprzód, a przymusza się ich do powrotu w trudną przeszłość. Cierpią? Oburzają się? Czują coraz większy gniew, niezgodę, ale też bezsilność wobec sytuacji, gdy ta smoleńska gra toczy się nadal. Bardzo często towarzyszy im też lęk przed oceną środowiska. Członkowie rodzin tych, którzy zginęli, boją się, że nieustanne przypominanie, komentowanie, otaczanie katastrofy sensacjami zaczyna sprowadzać ich bliskich do formy produktu na sprzedaż, co odziera śmierć z godności. Pytanie o sekcje mnie po prostu zdumiewa, doprawdy nie wiem, czemu ma ono służyć. To odpowiem: polityce, podejrzeniom, że nie wszyscy zginęli w wyniku katastrofy, to ksiądz przecież wie. Niektóre rodziny mówią: chcemy protokół sekcji, bo nie wiemy, dlaczego zginął mój mąż, syn. Są wnioski o ekshumację. Ksiądz wszystko widział. Jaki sens miałaby ekshumacja? Nie znajduję go. Mam w pamięci obraz tych dwóch ciał, o których ekshumacji się mówi, i nie mam tu żadnych wątpliwości. To ma być ekshumacja w celu ustalenia przyczyny śmierci. Co z tego ksiądz rozumie? Rozumiem to w ten sposób, że w pytania, które zadają mi niektóre rodziny, wpisana jest jakaś obawa, lęk, zbudowany zresztą na przyzwoleniu, aby osoby niegodne, nieliczące się z ludzkim cierpieniem, budowały obraz innej przyczyny śmierci niż uszkodzenia wielonarządowe powstałe w wyniku katastrofy. Czasem pytano mnie, czy widziałem rany postrzałowe, ślady po duszeniu. Na miłość boską, ktoś, kto stawia taką tezę, upowszechnia ją i zaraża nią bliskich ofiar, opinię publiczną, dokonuje niebywałej agresji, już nie tylko wobec rodzin, ale wobec społeczeństwa. Jeżeli jedna z matek, dotknięta bólem, mówi o przylocie jakiegoś innego samolotu i jego wylocie poza teren katastrofy, o podkładaniu ciał, to proszę sobie wyobrazić, jakiej agresji musiano dokonać na wyobraźnię tej matki właśnie tworzeniem i utrwalaniem nieprawdziwych obrazów i hipotez, że ona dopuszcza myśl, iż to może być prawda. Kim musi być człowiek, aby zadawać takie cierpienia matce? Rozmawiałem z bliskim współpracownikiem pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który jako pierwszy z Polaków był na miejscu katastrofy, w kilka minut po uderzeniu samolotu w ziemię. Opisywał mi ten samolot, obrazy ciał, które widział w jednym miejscu. Sugerowanie, że we wraku nie było siedzeń, że nie było ciał, wpływa na reakcję rodzin, na ich lęk, w jaki sposób ich najbliżsi zginęli. Odbiór takich informacji jest bardzo indywidualny. Nie wolno w ten sposób igrać z ludźmi, to jest haniebny proceder. Ksiądz był przy zamykaniu trumien w Moskwie? Przy każdej. Jak to się odbywało, bo ta kwestia też budzi wątpliwości niektórych rodzin? Po identyfikacji, potwierdzonej dokumentami podpisanymi przez najbliższych lub osoby przez nich upoważnione, ciało było natychmiast oznaczane nazwiskiem pisanym na pasku. Taki sam pasek był również w dokumentacji. Po modlitwie i pożegnaniu przez bliskich zaczynano przygotowywać ciało do transportu. Ciała były owijane szczelnymi workami, oznaczenie było zarówno na ciele, jak i na worku. Następnie kładziono je na wózku i wywożono na parter instytutu, gdzie znajdowała się sala sprawowanego kultu (tak ją nazywano). Tam stały już trumny przygotowane przez specjalną ekipę, złożoną z żołnierzy i pracowników firmy pogrzebowej wynajętej do tej pracy. Jeszcze raz sprawdzano nazwisko i porównywano je z listą dostarczoną przez konsula. Następnie ciało wkładano do trumny i nie zamykano jej, gdyż musiało się jeszcze odbyć posiedzenie komisji, składającej się z przedstawicieli rosyjskiego ministerstwa spraw nadzwyczajnych, patologa sądowego, polskiego konsula oraz rosyjskiej służby granicznej. Jeszcze raz porównywano dokumenty z opisaniem ciała na worku i wtedy zezwalano na dalszą procedurę transportu, która polegała na tym, że przewożono je do pomieszczenia, gdzie było owijane w jedwabny całun do wysokości trzech czwartych ciała, a następnie otulane całunem, który był wewnątrz trumny, co tworzyło taki kokon. Nad każdym z ciał modliliśmy się, odbywało się jego poświęcenie, wtedy też do trumny wkładałem różańce oraz pamiątki, jeżeli rodziny sobie tego życzyły. Były to listy, w tym od dzieci, obrączki ślubne, zdjęcia, pamiątki rodzinne. Wkładałem je między całun a ciało, aby były blisko zmarłego. Rosjanie przygotowali dla wszystkich ubrania, czekały gotowe komplety dla mężczyzn i kobiet. Do czego one służyły? Dla wszystkich uczestniczących w identyfikacji było oczywiste, że próba ubierania ciał odzierałaby je z godności. Ubrania można było tylko ułożyć na ciałach, czyli praktycznie przykryć je, i to robiliśmy, gdy zwłoki były już owinięte w jedwabny całun. Dopiero na te ubrania nakładany był zewnętrzny całun, stanowiący wyposażenie trumny. Gdy to wszystko zrobiliśmy, trumna była przez polską ekipę komisyjnie lutowana, a potem śrubami przytwierdzano drewniane wieko. Trumny były bardzo solidne, ciężkie, miały wnętrza z blachy cynkowej. Żołnierze przenosili je do samochodu i w eskorcie policji przewożono je na lotnisko. Kultura tych żołnierzy i firmy pogrzebowej była nadzwyczajna. Ksiądz żegnał wszystkich w chwili zamykania trumien? Mogę powiedzieć, że ze zmarłymi byłem od początku, zanim zaczęła się identyfikacja, aż do chwili, gdy zamykano ostatnią trumnę. Z ostatnimi trumnami wróciłem do Polski. Znana dziennikarka i publicystka, Janina Paradowska zmarła nagle. Przyczyny zgonu nie są na razie znane Zdjęcie. Janina Paradowska / - / MWMedia. Reklama. Reklama. Reklama.
Janina Paradowska (†74) zmarła 29 czerwca. Świat dziennikarski wciąż nie może się z tym faktem pogodzić, bo jej śmierć była nagła i niespodziewana! Pogrzeb dziennikarki odbędzie się w Krakowie, gdzie na Cmentarzu Rakowickim spoczywa już jej mąż... Przyjaciele dziennikarki zdradzili, że pani Janina była istnym tytanem pracy. Wszystko musiała kontrolować, a każdą rzecz sprawdzić osobiście. Katarzyna Kolenda-Zaleska wyznała, że Paradowska była chyba jedyną publicystką, która jeszcze przychodziła do sejmu, aby wszystkie fakty zweryfikować u źródła. Praca dla Paradowskiej ważna była zawsze, ale tak całkowicie poświęciła się jej po tragicznej śmierci męża. Przypomnijmy, że Jerzy Zimowski dostał ataku serca w trakcie kąpieli w Morzu Czarnym podczas ich wspólnych wakacji w zmarł na jej oczach. Nic więc dziwnego, że dziennikarka tak bardzo to przeżyła. Ucieczka w pracę pomagała jej jakoś przez to przejść. "Zaczęłam brać mnóstwo dodatkowych zajęć. Jestem pracoholiczką, więc nikogo to nie dziwiło. Praca pozwalała mi nie roztrząsać tego, co mnie spotkało" - opowiadała w "Vivie" trudniej było jej też zasypiać. W pewnym momencie bez pomocy środków farmakologicznych było to całkowicie niemożliwe..."Popadłam w jakieś otępienie. Nie odczuwałam potrzeby płaczu, zwierzeń, rozklejania się. Dopiero po roku zaczęłam wpadać w histeryczne nastroje. Śpię tylko po proszkach. Niby i tak brałam je od wielu lat, tylko teraz się nie przejmuję tym, że szkodzą" - wyznała szczerze w "Vivie". Pogrzeb dziennikarki najprawdopodobniej odbędzie się w jej rodzinnym Krakowie. Takie było jej życzenie, aby spocząć obok ukochanego męża na Cmentarzu Rakowickim."Grób mam załatwiony, obok Jurka. Zostanę skremowana - to też wiem. (...) Bo jak się idzie na grób skremowanej osoby, to człowiek sobie nie wyobraża, co jest w środku. Wie, że jest proch. A proch oznacza spokój" - tłumaczyła w "Wysokich Obcasach".
- Smutny dzień - napisał po śmierci Janiny Paradowskiej Andrzej Duda. Prezydent wspominał dziennikarkę we wpisie na Twitterze. Prezydent Duda wspomina Janinę Paradowską - Wydarzenia w INTERIA.PL

Janina Paradowska kilka lat temu mówiła o katastrofie smoleńskiej i rodzinach ofiar: - Na Torwarze widziałam porzucone trumny posłów, których rodziny tak walczą dziś o prawdę. Wtedy nie żądali, by je otwierać. Ocieramy się o rodzaj podłości wobec ludzi, którzy wtedy w ekstremalnych warunkach pracowali, i części rodzin ofiar, którzy nie biegają po mediach, ale do której to z ogromną siłą wraca - komentowała atmosferę wokół katastrofy smoleńskiej. O pomnikach już w 2010 mówiła: - Może gdyby te 96 osób, albo dwa razy więcej wyciągniętych dłoni wyrosło przed Pałacem, ktoś by wreszcie otrzeźwiał? Czy też już na długo utonęliśmy w pomroczności i postawimy nie jeden, ale 100 pomników na każdym placu, w każdym mieście, przy każdej drodze? Jeśli artysta wpisze w pomnik element krzyża, to nikt go nie ruszy. Także kilka dni temu o tym mówiła: - To jedna z bardziej zdumiewających decyzji i jeden z najbardziej zdumiewających skandali. Pokaz kompletnej bezsilności i czepianie się wszystkiego, żeby jeszcze zamącić, żeby jeszcze przeciągnąć. Horror i wstyd. Także jednym z tematów ostatniego felietony Janiny Paradowskiej na lamach "Polityki" była katastrofa smoleńska. Dziennikarka opisała sprawę apelu poległych w rocznicę Czerwca'56 i odczytanie nazwisk ofiar spod Smoleńska. Zobacz: Na co ZMARŁA Janina Paradowska? PRZYCZYNY ŚMIERCI dziennikarki Wiadomość o śmierci dziennikarki wywołała masę komentarzy na Twitterze. Politycy i dziennikarze żegnali Paradowską i wspominali. Wspominał ją także Samuel Pereira z TVP Info: - Pamiętam karygodne, hańbiące słowa Paradowskiej nt. zmarłych 10 IV Pamiętam też słowa Jezusa, by modlić się za oczerniających (Łk 6,27-28). Na pewno nam, katolikom nie wolno w ten sam sposób mówić o Paradowskiej po śmierci, jak ona mówiła o zmarłych, których nie lubiła. Pamiętam karygodne, hańbiące słowa Paradowskiej nt. zmarłych 10 IVPamiętam też słowa Jezusa, by modlić się za oczerniających (Łk 6,27-28) — Samuel Pereira (@SamPereira_) 29 czerwca 2016 Wpis dziennikarza poruszył internautów: - Ale wiesz, że w ten (choć zawoalowany) sposób jednak źle piszesz o zmarłej?; To proszę modlić się za siebie i nie poprzestawać (Łk 18, 9-14).; Skorzystaj z okazji i zamilcz a jeśli wierzysz w Boga to módl się żeby ci wybaczył !!!; Samciu nie jesteś i nie byleś i nigdy nie będzie nawet w tak dobry jak sp. Janina Paradowska zapamiętaj to :); to dobrze, że pamiętasz, bo była to osoba dużego formatu i różnica jest taka, że o twoich słowach nikt pamiętał nie będzie... Sprawdź: Janina Paradowska RODZINA. Pochowała dwóch mężów - jeden umarł na jej oczach

+ Janina Paradowska 2 na 2 Dziś rano pojawiła się wiadomość o śmierci Janiny Paradowskiej, długoletniej dziennikarki tygodnika "Polityka" i prowadzącej poranne audycje w radio TOK FM.
Jan Paweł I był jednym z najbardziej tajemniczych hierarchów w całych dziejach papiestwa. Watykan do dziś boi się ustalić, jakie były prawdziwe przyczyny jego nagłej śmierci. W nowej książce francuski dziennikarz i watykanista odsłania przed nami fascynujące centrum katolickiego nie żyje! - No przecież wiadomo, umarł już miesiąc temu! - Nie, dziś w nocy zmarł nowy papież, Jan Paweł I! Przez całe przedpołudnie 29 września 1978 roku takie rozmowy toczono we wszystkich stronach świata. Minionej nocy Jan Paweł I, "uśmiechnięty papież", w środku lata wybrany na następcę Pawła VI, oddał duszę chwili podania informacji o tej niespodziewanej śmierci na całym świecie pojawiają się dwa typy reakcji. Pierwszym jest osłupienie i zakłopotanie nieprzeliczonych ludzi wierzących: kardynałów, biskupów, księży, zwykłych wiernych - w większym lub mniejszym stopniu są przekonani, że to Bóg jest Panem naszych losów i że miesiąc wcześniej w okrytej tajemnicą Kaplicy Sykstyńskiej to Duch Święty kierował głosami wyborców podczas konklawe! Co się stało? Czy książęta Kościoła zgrzeszyli zbytnią pewnością siebie? Czy Bóg chciał przekazać jakąś wiadomość Kościołowi pogrążonemu w tych pytaniach? Jak wyjaśnić ten niewiarygodny błąd w obsadzie roli?Jednak równie prędko rozchodzi się powiew skandalu, który zapoczątkowały insynuacje włoskiej prasy i rozpowszechniły media na całym świecie: jakie mroczne tajemnice skrywa ta nagła śmierć? Dlaczego jej ogłoszeniu towarzyszy tyle niepewnych i sprzecznych informacji?Dlaczego na przykład, skoro zgon papieża nastąpił nagle, nie przeprowadzono autopsji ciała zmarłego? Czy nie po to, by nie ujawnić śladów otrucia? Jeśli śmierć wywołana była "zawałem mięśnia sercowego", jak twierdzą czynniki oficjalne, to jak wyjaśnić błogi uśmiech zmarłego papieża, który nadal trzymał mocno zaciśnięte w dłoniach tajemnicze kartki? Poza tym, co takiego czytał papież, kiedy umierał? Radio Watykańskie ogłosiło tego samego dnia o godzinie że czytał "O naśladowaniu Chrystusa", ale 2 października wycofało się z tej informacji: skąd to zaprzeczenie? Co zawierały te słynne, odręcznie zapisane kartki? Jakieś demaskatorskie przemówienie? Może listę mianowanych i zwalnianych dostojników kościelnych? Jakieś kompromitujące oskarżenia wymierzone w jezuitów, w Opus Dei, w wolnomularzy, w integrystów? To prawda: istnieje wiele niespójności i sprzeczności w oficjalnych komunikatach oraz komentarzach, które wydawano nawet wewnątrz Watykanu. Czyż datowana na 29 września o godzinie rano depesza włoskiej agencji Ansa nie stwierdza, że odpowiedzialni za balsamowanie zwłok w domu papieskim Arnaldo i Ernesto Signoracci zostali wyrwani z łóżek o świcie, jeszcze przed znalezieniem ciała zmarłego? Poza tym, kto naprawdę znalazł ciało? Sekretarz John Magee, jak głosi wersja oficjalna, czy siostra Vincenza, dbająca o dom papieski? I o której dokładnie godzinie się to stało?Każdy szczegół stwarzający choćby niewielkie trudności rodzi kolejne pytania: gdzie się podziały papieskie okulary i pantofle, których nikt, jak się wydaje, nie odnalazł? I dlaczego Hans Roggen, członek Gwardii Szwajcarskiej, stwierdził, że tego ranka o widział, jak cieszący się złą sławą arcybiskup Marcinkus kręci się rozwścieczony w pobliżu Pałacu Apostolskiego? Wszystkie te ponure - ale uprawnione - pytania rodzą wkrótce nieżyczliwe plotki, nacechowane ideologicznie fantasmagorie i podyktowane chęcią zysku działania. 3 października bliskie arcybiskupowi Lefebvre'owi i bardzo wrogo nastawione do kardynała Villota integrystyczne stowarzyszenie Civilta Christiana w jakimś biuletynie wysuwa twierdzenie, że papież mógł zostać zamordowany przez "liberałów" i "wolnomularzy" z kurii! Niedługo potem książka Jeana Jacques'a Thierry'ego zatytułowana "La Vraie mort de Jean-Paul Ier" ("Prawdziwa śmierć Jana Pawła I") oskarża kardynała kamerlinga Villota o zatuszowanie zbrodni. Następnie w księgarniach pojawia się opowiadanie Maksa Morgana Wittsa i Gordona Thomasa pod tytułem "Pontiff"; potem "Han asesinado el papa!" ("Zabili papieża?") autorstwa hiszpańskich dziennikarzy Jesúsa Ramóna Peny i Maria Zottoli, która będzie nawet wydawana w odcinkach w jednej z meksykańskich gazet; powieść "La Soutane rouge" ("Czerwona sutanna") Rogera Peyrefitte'a; a przede wszystkim "In God's Name" Davida wywiad przeczytasz w weekendowym wydaniu dziennika "Polska" lub na stronie
Znana komentatorka życia politycznego, Janina Paradowska, została gospodynią własnego programu na antenie Superstacji.
Janina Paradowska nie miała najlepszego zdania o Andrzeju Dudzie. Jak ją pożegnał? Andrzej Duda o śmierci Janiny ParadowskiejWczoraj media obiegła smutna informacja o śmierci Janiny Paradowskiej. Dziennikarka zmarła w wieku 74 lat. Nadal nieznane są przyczyny zgonu. Jej odejście poruszyło całe środowisko dziennikarskie. Teraz swój żal wyraził także Andrzej dość zaskakujący gest ze strony prezydenta, który często był krytykowany przez Paradowską. Pomimo negatywnego nastawienia do poglądów i polityki prezydenta, na Twitterze Dudy pojawił się wpis żegnający felietonistkę:Odeszła Pani Red. Janina Paradowska. Różniliśmy się w poglądach, czasem na oczach Telewidzów ale zawsze była też nić sympatii. Smutny łamach Polityki Janina Paradowska wytykała Andrzejowi Dudzie błędy i wpadki. Krytykowała go za decyzje, takie jak podpisanie ustawy antyterrorystycznej czy zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej. Przypomnijmy, że w jednym z ostatnich tekstów Janina Paradowska o Andrzeju Dudzie napisała:Zlekceważył prośbę rzecznika praw obywatelskich o skierowanie ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. Prezydent nie ma praw do trybunału, przynajmniej dopóty, dopóki nie będzie on całkowicie jednopartyjny. A może to tylko bałagan w prezydenckiej kancelarii?Chociaż komentarz Andrzeja Dudy wywołał falę dyskusji na Twitterze, prezydent nie odpowiedział na żaden z Janina Paradowska nie żyje. Dziennikarka „Polityki” zmarła w wieku 74 latAndrzej Duda o Janinie ParadowskiejAndrzej Duda o śmierci Janiny ParadowskiejAndrzej Duda żegna Janinę Paradowską na TwitterzeKarolKocham kosmos, a jak kosmos to gwiazdy, szczególnie osiem czytane dziśMoże Cię zainteresować
Podcast z audycji Poranek - Janina Paradowska. Janina Paradowska. Dostępna transkrypcja. Temat: Z Włodzimierzem Czarzastym, szefem SLD na Mazowszu, rozmawiała Janina Paradowska

Janina Paradowska Adam WojnarJanina Paradowska, polska dziennikarka i publicystka, zmarła w wieku 74 lat. Od 1991 roku związana była z tygodnikiem "Polityka". Była także felietonistką "Polski The Times".Janina Paradowska urodziła się 2 maja 1942 r. w Krakowie. Ukończyła polonistykę oraz dziennikarstwo. Pracę w zawodzie rozpoczęła jako dziennikarka "Kuriera Polskiego". Była kierownikiem działu politycznego w redakcji "Życia Warszawy". Od 1991 r. była komentatorką polityczną tygodnika "Polityka". Była także inicjatorką Salonów "Polityki", a przez lata także publicystką dziennika "Polska The Times".Od 2002 r. Paradowska prowadziła audycję w TOK FM. Była wielokrotną laureatką Nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Zdobyła tytuł Najlepszego Dziennikarza Roku 2002 w plebiscycie miesięcznika „Press”.Paradowska jest autorką wywiadu-rzeki z prof. Mikołajem Kozakiewiczem "Byłem marszałkiem kontraktowego" (Warszawa 1991) oraz wydanej w 2011 książki "A chciałam być aktorką...".Janina Paradowska miała dziś prowadzić poranną audycję w Tok FM. Gdy się nie pojawiła w studiu, radio próbowało się do niej dodzwaniać, potem także do jej znajomych. Dziennikarkę znaleziono martwą w domu, przyczyny śmierci nie są jeszcze znane. Od dłuższego czasu czuła się źle, ale starała się pracować tak intensywnie, jak tylko mogła - podaje ofertyMateriały promocyjne partnera

Dziennikarkę żegnała najbliższa rodzina, przyjaciele, współpracownicy, politycy i czytelnicy. Przy jej grobie przemawiał między innymi szef Rady Europejskiej - Donald Tusk. i Janina Paradowska była bardzo aktywna, dziennikarka pracowała w radiu TOK Fm, w którym prowadziła poranną audycję, jej felietony pojawiały się w "Polityce". Do końca pracowała, w najnowszym numerze tygodnika jest jej tekst, w redakcji radia dziś na nią czekano... Niestety nie przyszła. Na razie nie są znane przyczyny jej śmierci, nie wiadomo na co zmarła Paradowska. Wiadomo zaś, że dużo paliła, czego Paradowska nie ukrywała. Śmierć Janiny Paradowskiej wstrząsnęła polskim światem dziennikarskim i politycznym. Dziennikarka odeszła nagle mając 74 lata. Na co Paradowska zmarła, czy na coś chorowała, jakie były przyczyny jej śmierci? Na te pytania odpowiedzi są nieznane. Nie wiadomo, dlaczego zmarła. Jak mówił redaktor naczelny "Polityki" Jerzy Baczyński, nikt nie przypuszczał, że Paradowska tak nagle może odejść, nie ona: - Nie możemy dojść do siebie, ponieważ Janka była niezmiennie w znakomitej formie. Tak nam się wydawało do dzisiaj. Że są takie osoby, których choroba, słabość omija - wspominał, cytuje Paradowska mówiła: Papierosy mi smakują Janina Paradowska mówiła o sobie, jej słabością były papierosy. Bez "puszczenia dymka" nie mogła wytrzymać. Jak mówiła w "Wysokich Obcasach": - Nie walczę z paleniem. Bo papierosy mi smakują. Proszę, mam własną zamykaną popielniczkę, żeby nie rzucać petów na ulicę - opowiadała szczerze. Ile paliła? Sporo, więcej jak jedną paczkę dziennie, ale mniej jak dwie. Nie odstraszały jej nawet napisy na paczkach papierosów, o tym, że palenie szkodzi i może powodować raka: - A co mnie to obchodzi? Grób mam załatwiony, obok Jurka. Zostanę skremowana, to też wiem - mówiła. Nie ukrywała, że papierosy to jej znak rozpoznawczy. W "Vivie" tłumaczyła, że chciałaby mieć portret i to taki, na którym byłaby namalowana z papierosem w dłoni: - Nie, bo nikt nie wyobraża sobie mnie bez papierosa. Przyznam się pani, że bardzo chcę mieć portret, który zostawiłabym moim bratankom. Ciągle tylko się zastanawiam, czy powinnam być na nim z papierosem, czy bez. Sprawdź: Janina Paradowska RODZINA. Pochowała dwóch mężów - jeden umarł na jej oczach
Andrzej Wajda nie żyje. Jeden z najwybitniejszych reżyserów w historii polskiego kina zmarł w wieku 90 lat. Do jego najbardziej znanych filmów możemy zaliczyć: „Popiół i diament”, „Popioły”, „Ziemia obiecana” (nominowany do Oscara 1975 w kategorii Najlepszy film nieanglojęzyczny ), „Człowiek z marmuru”, „Panny z

Taka była legendarna dziennikarka... Przypominamy niezwykły wywiad z nią Janina Paradowska zawsze chciała być liczącą się dziennikarką. Marzyła, by zostać aktorką. Uchodziła za eminencję świata polityki. Politycy bali się jej, jednak liczyli się z jej zdaniem. Sama traktowała ich bardzo poważnie, a nawet ich lubiła. Nie oglądała się za siebie. Nie przejmowała się tym, co mówią inni. Taka właśnie była... Lucyna Malec: „Jestem bardzo samotną osobą, ale nie jest mi z tym źle. Samotność to stan ducha, a ja nie mam na to czasu” Janina Paradowska o wieku, śmierci i przemijaniu Zapytana o to, czy często myśli o śmierci, wyznała: „O swojej nie. Tylko o tych, co umarli”. W VIVIE! w 2009 r. mówiła, że osiągnęła więcej niż myślała. Z kolei trzy lata później w rozmowie przeprowadzonej przez Krystynę Pytlakowską, opowiedziała o tym, co w życiu się udało, a co zawiodło. Przypominamy ten niezwykły wywiad. Polecamy też: Janina Paradowska: „Życie mi się mimo wszystko nad podziw dobrze ułożyło”. Jedyna taka rozmowa! Krystyna Pytlakowska: O 70. urodzinach kobiety zazwyczaj chciałyby zapomnieć, Janina Paradowska wręcz przeciwnie - świętowała je. Janina Paradowska: Bo nawet gdybym chciała o nich zapomnieć, nie mogę. Drugiego maja budzę się przed ósmą rano, jak zwykle włączam radio TOK FM i słyszę, że Janina Paradowska obchodzi 70. urodziny i że oni mi gratulują. Nie mija 20 minut, a do mojego mieszkania wjeżdża bukiet róż w pięknym wazonie, właśnie od radia. Po dwóch godzinach dostaję kosz kwiatów od marszałek Ewy Kopacz – w życiu nie widziałam tak pięknych storczyków. Potem idę do redakcji, a tam redaktor naczelny wręcza mi bukiet wielkich czerwonych róż, no „bo cała Polska już wie”. Przez cały dzień odbierałam telefony z życzeniami i pytaniem, o której będę w domu, bo są bukiety do dostarczenia. I nagle zrobił się niesłychany jubileusz. Dwa tygodnie wcześniej rozmawiałam z koleżanką, która powiedziała: „Wiesz, skończyłam 70 lat”. „I jak było?”, spytałam. A ona: „Miałam taki dzień niepokoju, a potem to już normalnie”. Czekałam więc z niepokojem na ten dzień niepokoju, a tymczasem okazał się całkiem miły. Nawet „Gazeta Wyborcza” w Internecie zrobiła news z tych moich urodzin. I na Pudelka Pani trafiła, jak prawdziwa celebrytka. Janina Paradowska: Też? Nigdy nie byłam na Pudelku, ale przecież każdy może sprawdzić w Wikipedii, kiedy się urodziłam, i coś tam napisać na ten temat. Nigdy nie ukrywałam wieku. Oczywiście nikt nie lubi, jak mu za często jego pesel przypominać. Ja znam go na pamięć, bez patrzenia w dowód osobisty. Ale gdy spojrzę w lustro, mówię sobie: „Paradowska, jak na siedemdziesiątkę to się dobrze trzymasz. Mogło być gorzej”. A nic nie robię ze sobą. Żadnych botoksów. A figurę ma Pani osiemnastki. Janina Paradowska: To genetyczne, moje rodzeństwo też nieźle wygląda. Niedawno mój brat obchodził 80-lecie i postanowiliśmy urządzić uroczysty obiad w Krakowie. Inicjatorami byli synowie mego brata i siostra, która właśnie wróciła z mężem z Kanady – jest o cztery lata młodsza ode mnie. Dawno nam tak dobrze razem nie było i tak rodzinnie. Upiekłam mięso i ugotowałam młodą kapustę. Był tort, a na nim 15 świeczek. Bo wyliczyliśmy, że wspólnie z bratem mamy 150 lat. Na każde 10-lecie jedna świeczka. Całość tej niezwykłej rozmowy znajdziesz poniżej... Czytaj także: „Miała nadzieję, że spotka się w zaświatach z ukochanym mężem”. Krystyna Pytlakowska wspomina Janinę Paradowską 1/7 Copyright @Ula Szczepaniak 1/7 Janina Paradowska, najwybitniejsza polska dziennikarka polityczna i publicystka, związana z tygodnikiem „Polityka” i radiem TOK FM zmarła 29 czerwca 2016 roku. Miała 74 lat. Była laureatką nagrody Grand Press dla Dziennikarza Roku. Była jedną silnych osobowości kształtujących opinie publiczną w kraju... 2/7 Copyright @Ula Szczepaniak 2/7 – Ogląda się Pani za siebie? Robi bilanse?Janina Paradowska: Czasem trzeba się obejrzeć, nie idzie się przecież do przodu z zamkniętymi oczami. Człowiek ma w głowie pewną sumę doświadczeń, z których korzysta. Kiedyś może mniej się za siebie oglądałam, musiałam się ścigać. – Ścigać? Z kim?Janina Paradowska: Z życiem, z pieniędzmi, ze zdobywaniem pozycji. Pracuję w konkurencyjnym zawodzie. Ale teraz niech już młodzi się ścigają. Ja osiągnęłam i tak więcej, niż myślałam, że osiągnę. – A co chciała Pani osiągnąć?Janina Paradowska: Chciałam być liczącym się dziennikarzem. Takie było moje marzenie. – Pamiętam, że chciała Pani być Paradowska: Wcześniej tak, ale w zawodzie aktorskim nigdy nie zaczęłam praktykować – ostudziły mnie opinie bliskich, że istnieje dysonans między moim wyglądem heroiny a głosem komediowym. W dziennikarstwie nie było takich rozterek. Nigdy nie chciałam być w jakimś ogonie, chciałam znaleźć się bliżej czołówki. Zazdrościłam tym, którzy mieli już znane nazwiska, ale nie było nigdy we mnie chęci, żeby zostać na przykład gwiazdą telewizyjną. Telewizja jest w moim życiu przypadkiem, a nie świadomym wyborem. – Nie sądzi Pani, że wszystko w naszym życiu jest właściwie przypadkiem?Janina Paradowska: Myślę, że w dużej mierze tak, trzeba znaleźć się w określonym czasie i w określonym miejscu. Użyję tu porównania do mojego ukochanego Starego Teatru z okresu jego świetności. Myślę, że ten fenomen polegał na tym, iż w sprzyjającym czasie w jednym miejscu znalazło się trzech wybitnych reżyserów, bardzo dobrzy dyrektorzy i grupa znakomitych aktorów. Coś między nimi zaiskrzyło, wybuchło i trwało. Potem zgasło i to już jest nie do powtórzenia. W moim przypadku taką iskrą był przełom 89 i 90 roku, wtedy zaczęła się moja kariera. – Wcześniej pisała Pani w „Kurierze Polskim” teksty o turystyce?Janina Paradowska: Tak, ale dzięki nim podróżowałam. Gdy w 1989 grupa dziennikarzy piszących o polityce musiała odejść, ja pracowałam już w opiniotwórczym „Życiu Warszawy” – średnio kontrowersyjnym dla polityków opozycji. Było mi łatwiej więc o pozyskiwanie rozmówców do wywiadów. No i nie byłam początkującym dziennikarzem, za którego trzeba napisać każdy tekst. W 1991 roku przeszłam do „Polityki”, więc było jeszcze łatwiej. Nastąpił zbieg różnych okoliczności. A jeszcze Andrzej Krzysztof Wróblewski zaprosił mnie do programu „Kontrapunkt”, a później Krzysztof Turowski do „Godziny szczerości” – akurat spotkaliśmy się w Strasburgu. I tak to się zaczęło. Polecamy: „Miała nadzieję, że spotka się w zaświatach z ukochanym mężem”. Krystyna Pytlakowska wspomina Janinę Paradowską. 3/7 Copyright @Ula Szczepaniak 3/7 – Pamięta Pani swój pierwszy polityczny wywiad?Janina Paradowska: Nie, ale pamiętam wywiad z profesorem Andrzejem Zollem, na długo zanim został rzecznikiem praw obywatelskich. Żartowaliśmy potem, że to ja go wykreowałam, że jestem matką chrzestną jego kariery. – A teraz jest Pani bardziej znana niż wielu profesorów, „Puszka Paradowskiej” w Superstacji ma sporą, wierną widownię. Prawdziwy sukces przyszedł po sześćdziesiątce?Janina Paradowska: Po pięćdziesiątce, a gdyby liczyć „Godziny szczerości” – to wcześniej. – Co by nie powiedzieć, teraz jest prawdziwa erupcja Paradowskiej, telewizja, radio, komentarze w „Polityce”. Popularność. Proszą o autograf?Czasami. Mnie bardzo dużo ludzi po głosie rozpoznaje. – Pani nie lubi swojego głosu?Janina Paradowska: Przyzwyczaiłam się do niego. Kiedyś strasznie mnie denerwował. Teraz jak słucham zapowiedzi radiowych, że będę prowadziła „Poranek” w Radio TOK RM, przyjmuję to już spokojnie, wcześniej denerwowałam się: „Mój Boże, może powinnam mówić ciszej albo szybciej”. Nie mogę zrozumieć, że niektórzy są nim zachwyceni, bo podobno jest w nim charakter. Ale z wyglądu także jestem rozpoznawalna, dużo ludzi zaczepia mnie na ulicy. – To łechce próżność?Janina Paradowska: Nie przeżywam związanych z tym specjalnych emocji, ale miło, gdy idę Nowym Światem, a z kawiarni wybiega mężczyzna i krzyczy: „O, pani Paradowska, mogę panią zaprosić na piwo?”. „Nie piję piwa”. „To chociaż czekoladki pani kupię”. I ciągnie mnie do sklepu. Tymi czekoladkami właśnie panią poczęstowałam. A dzisiaj podchodzę do samochodu, a inny pan mówi: „O, najlepsza polska dziennikarka”. Nie ukrywam, że to łechce moją ambicję. Zatrzymałam się i chwilę porozmawialiśmy. – Czy koledzy zazdroszczą Pani pozycji i popularności?Janina Paradowska: Nie wiem, ja słabo żyję życiem redakcyjnym, ale nie odnoszę wrażenia, że mój naczelny liczy się ze mną bardziej niż z kilkoma innymi osobami, chociaż mam przekonanie, że mnie ceni, wie, że stanowię jakąś tam wartość w piśmie, i daje tego dowody. Teraz dał mi własną rubrykę na początku numeru, ze zdjęciem, to się wcześniej nie zdarzało. Sądzę więc, że moje nazwisko coś w redakcji „Polityki” znaczy, chociaż z drugiej strony pewnie dużo kolegów chciałoby, żebym już sobie poszła. Polecamy: „Miała nadzieję, że spotka się w zaświatach z ukochanym mężem”. Krystyna Pytlakowska wspomina Janinę Paradowską. 4/7 Copyright @Ula Szczepaniak 4/7 – Uważają, że zajmuje Pani im miejsce?Janina Paradowska: Może niektórzy tak myślą, ale ja ten wyścig naprawdę już im zostawiam. Wiem, że wielu mnie nie prześcignie, chociaż się bardzo stara. Ale ja swoje już zdobyłam. – Co Pani ma?Janina Paradowska: Pozycję, która mi wystarczy. Życiową stabilizację na całkiem dobrym poziomie. Mogę robić, co chcę, napisać, co chcę. Mogę też nic nie pisać i świat by się nie skończył. Być może w redakcji już chcą, żebym pisała trochę mniej, i dlatego mi dali tę rubrykę? Odnoszę wrażenie, że część kolegów uważa, że jestem za głupia, żeby pisać pewne rzeczy, mądre eseje. Są nowe gwiazdy, które inaczej niż ja rozumieją politykę, inaczej piszą. Ja nie umiem pisać bez kontaktu z ludźmi, wszędzie muszę chodzić, czytać stenogramy i opinie, nieustannie rozmawiać z tymi, co w polityce i blisko polityki. Staram się być chłodna w ocenach, nie epatować rewolucyjnym żarem, ale być może nie potrafię zrobić głębokiej, intelektualnej analizy tego, co się dzieje w polityce. I nawet nie chcę. Od tego są inni. Ja chcę opisywać politykę tak, jak ona się dzieje naprawdę. – Ale nie boi się Pani powiedzieć, że trzeba słuchać tego, co mówi Jarosław Kaczyński, choć niekoniecznie się z nim zgadzać. I że rząd Donalda Tuska jest rządem od Paradowska: Staram się być obiektywna, uważam, że zapanowała teraz taka moda na krytykowanie rządu i właśnie się zastanawiam, czy nie poddałam się zbytnio tej modzie, czy wręcz presji. Ja nigdy nie lubiłam chodzić w stadzie. Mam jeden problem – politykę traktuję poważnie i lubię polityków. – Wszystkich?Janina Paradowska: Durnych nie. Jak ktoś jest głupi, nie mam ochoty z nim rozmawiać. Natomiast nie można powiedzieć, jak to teraz w modzie, że cała klasa polityczna jest do wyrzucenia. Lubiłam kiedyś także Kaczyńskiego, dziś go słucham i nie rozumiem. – Zawsze płynęła Pani pod prąd, chwaląc na przykład Wałęsę, gdy inni wieszali na nim Paradowska: Bo mnie się Wałęsa zawsze sprawdzał, nawet teraz mi się sprawdził, gdy przyjechał do Krakowa na mszę po śmierci Stefana Jurczaka, jednego z najważniejszych i najmądrzejszych działaczy pierwszej „Solidarności”. A tyle osób, które towarzyszyły Stefanowi od samego początku, nie pojawiło się, by go pożegnać. Wałęsa znów mnie ujął. Zawsze go broniłam i uważam, że jego prezydentura nigdy nie została porządnie oceniona. Sporo niesprawiedliwych sądów zrewidował ostatnio Robert Krasowski w książce „Po południu”, ale jakoś ta świetnie napisana książka nie doczekała się poważnej dyskusji. Może jeszcze nie czas? Zobacz też: Janina Paradowska: "Życie składa się też ze śmierci". 5/7 Copyright @Michał Szlaga 5/7 – Co to znaczy? Że nie korzysta Pani z Internetu?Janina Paradowska: Ależ korzystam i z komputera też, ale nie mam profilu na Facebooku i dlatego podobno nie istnieję. Ale niespecjalnie mnie to interesuje. Gdy słyszę, że ludzie żyją w tym internetowym świecie, zawierają tam znajomości, rozmawiają, nie umiem sobie tego wyobrazić. Co to za rozmowa, gdy się nie patrzy komuś w twarz? Nie umiałabym na przykład czytać e-booków, dla mnie książka musi być papierowa. Z zasady nie oglądam sztuk teatralnych na dvd, chyba że dawne, które uwielbiam, bo teatr też lubię bardziej uporządkowany, mniej nowoczesny. Kiedyś żyłam w pędzie, teraz mam więcej czasu na czytanie, teatr, kino. – Pani, znana z pracoholizmu?Janina Paradowska: To nie tak, że lata lecą bezkarnie, bywam czasami zmęczona i coś tam skreślam z kalendarza zajęć. Z niektórych rzeczy będę rezygnować, na przykład częściowo z uczenia na dziennikarstwie. – A jednocześnie mówiła mi Pani nie tak dawno temu, że praca to lekarstwo na depresję, Paradowska: Długa bezczynność byłaby nieznośna, męcząca, ale nie narzucam już sobie takiego tempa jak kiedyś, gdy pracowałam w dziennikach. Kiedyś mi się wydawało, że jak czegoś natychmiast nie skomentuję, świat nie dowie się, co ta Paradowska myśli. Ze szkodą dla świata oczywiście. A teraz wiem, że się nie zawali, a ja w którymś momencie i tak powiem, co myślę. – Ma Pani do siebie żal, że nie wykorzystała jakiejś szansy, tematu, że nie spotkała się z kimś ważnym?Janina Paradowska: Zawodowo to nie. Moje zadry są bardziej prywatne, osobiste. Noszę w sobie ból związany z moją matką. Gdy wyjeżdżałam do Warszawy w 1967 roku, mama została w Krakowie. Chorowała, ale ja do Krakowa nie wróciłam. Była tam sama, bo siostra mieszkała już w Kanadzie. Często myślę, że chyba nie okazałam jej tyle uwagi i nie dałam tyle serca, ile powinnam. Kiedyś znalazłam w szpargałach domowych dramatyczny list mamy, w którym pisała właśnie o tym. Myślę, że sprawiam wrażenie osoby cierpiącej na niedostatek uczuć. Oczywiście pomogę w każdej sprawie, coś tam załatwię, zwłaszcza jeśli chodzi o moją rodzinę, ale bardzo trudno przychodzą mi rozmowy osobiste. Nie umiem usiąść z bratem i siostrą i tak pogadać o życiu od serca, porozdrapywać rany, pochylić się nad problemami. Z mamą też tak nie porozmawiałam. Może jestem za konkretna, a może boję się, że się rozkleję i potem trudno mi będzie pozbierać się do kupy. – Łatwiej takie rozmowy prowadzić z obcymi niż z rodziną?Janina Paradowska: Chyba tak, jeśli mam więc pretensje do siebie, to właśnie o to. Z Jurkiem – moim drugim mężem – też nie wykorzystałam danego nam czasu na takie okazywanie uczuć, jakie powinnam mu okazywać. – Nie mówiła mu Pani, że go kocha?Janina Paradowska: Mówiłam, ale może czasem trzeba wykonać więcej gestów. – Robiła Pani bardzo wiele dla swoich mężczyzn. Z pierwszym mężem była Pani też do końca jego życia. Mimo jego uzależnienia od Paradowska: Powiedziałabym, że zrobiłam dla niego nawet więcej, niż mogłam, bo rzeczywiście wiele mnie to kosztowało. Ale tak naprawdę mogłam niedużo, bo w takich sytuacjach człowiek jest bezradny. Jednak po latach wspólnie spędzonych pamięć o rzeczach dobrych jest silniejsza niż o złych, a ja w ogóle sobie nie wyobrażałam rozwodów. Może gdybym się szaleńczo zakochała w kimś innym. Ale to mi nie groziło. – Nie była Pani zdolna do takich szaleńczych zakochań?Janina Paradowska: Trzy czy cztery razy mi się to zdarzyło, ale ja w ogóle byłam mało kochliwa. Moje uczucia są stabilne. Jak już raz się zakochałam, to trwałam. A potem ta miłość przechodziła w przyzwyczajenie. – Mężczyźni dla Pani tracili głowy, rozwodzili się. I trudno się dziwić – na zdjęciach z młodości jest Pani śliczną brunetką. Chyba jeszcze z okresu pracy jako barmanka w klubie Pod Jaszczurami?Janina Paradowska: Czy byłam ładna? Na pewno miałam piękne paznokcie i zawsze świetnie pomalowane oczy. Umiałam pociągnąć nad nimi kreskę i wychodziło takie kocie oko. A wtedy nie było eye-linerów jak dziś, pluło się do pudełka z tuszem i maczało w tym pędzelek. Mam tyle wspomnień związanych z Jaszczurami, Krakowem, z ludźmi, którzy już odeszli. Widzi pani te cztery obrazki, które wiszą nad drzwiami? To „Czaszki” Franka Starowieyskiego – projekty jego scenografii do „Punktu przecięcia” Claudela, który mój brat reżyserował w teatrze we Wrocławiu. Byli bardzo zaprzyjaźnieni, a ja Franka wyjątkowo lubiłam. Czasem patrzę na te obrazki i myślę: Paradowska, to były fajne czasy. Polecamy: „Miała nadzieję, że spotka się w zaświatach z ukochanym mężem”. Krystyna Pytlakowska wspomina Janinę Paradowską. 6/7 Copyright @Michał Szlaga 6/7 – Nie ma Pani dzieci, a byłoby z kim się dzielić Paradowska: No nie mam. Chociaż są bratankowie, ich żony, dzieci. Kiedyś podczas weekendu przyszła mi nawet taka myśl do głowy, że na pewno bym nie siedziała tu sama, gdybym miała dzieci. Ale potem doszłam do wniosku, że przecież one miałyby już własne życie, czyli i tak byłabym sama. – Dziennikarki często boją się macierzyństwa?Janina Paradowska: Mnie się tak ułożyło. Początek mojej pracy w Warszawie, bez mieszkania, bez niczego. Potem małżeństwo z Tadeuszem, świetnym reporterem. Nie chciał mieć dzieci. Później jego alkoholizm. Poza tym dużo jeździłam w teren, nawet z psem miałam problem, kto go wyprowadzi. Potem zaczęło się robić na wszystko za późno. – Pani wystarcza chyba sama sobie? Czy w ogóle ma Pani przyjaciół i przyjaciółki?Janina Paradowska: Nigdy nie miałam takich przyjaciółek od serca, może poza okresem szkoły podstawowej i średniej. Chociaż po moim zmarłym mężu przejęłam jego przyjaciela, z którym spotykam się co poniedziałek o godzinie 12 w Sheratonie. Muszę się przed nim ze wszystkiego wyspowiadać, wiem, że mogę w każdej sytuacji na niego liczyć. Zresztą na wielu przyjaciół męża mogę liczyć. Mam grupę bardzo mi życzliwych koleżanek z Klubu 22, które przejmują się moimi sprawami. – Namawiają, żeby Pani rzuciła palenie?Janina Paradowska: Nie, bo nikt nie wyobraża sobie mnie bez papierosa. Przyznam się pani, że bardzo chcę mieć portret, który zostawiłabym moim bratankom. Ciągle tylko się zastanawiam, czy powinnam być na nim z papierosem, czy bez. Może dlatego jeszcze go nie zamówiłam, chociaż mam już wybraną malarkę. Na razie wrzuciłabym go gdzieś za szafę, a po mojej śmierci bratankowie by go sobie powiesili i mówili: „Ciotka nie była taka zła”. Jesteśmy bardzo zżytą rodziną. – Często myśli Pani o śmierci?Janina Paradowska: O swojej nie. Tylko o tych, co umarli. Rozmawiam z Jerzym, moim mężem, opowiadam mu o spektaklu, który obejrzałam, czy o filmie, który jemu by się podobał. Na przykład polubiłby pewnie „Dziewczynę z tatuażem”. Albo mówię sobie: „Treliński tak fajnie zrobił tego »Latającego Holendra«. Tobie, Jurek, by to się podobało, te mroczne szarości, szum wody”. I jestem zła na niego, że już tego nie zobaczy. Na pewno oglądałby mecze, mimo że nie był kibicem, ale uważał, że jak są mistrzostwa, to zobaczyć trzeba, bo to już prawdziwa piłka. We dwójkę byśmy sobie jeździli samochodem z chorągiewkami. I taka złość mnie nachodzi. – Ale pogodziła się Pani już z jego odejściem? Kiedy rozmawiałyśmy o tym trzy lata temu, nie miała Pani w sobie takiego spokoju jak Paradowska: Są sprawy nieuchronne, ale to nie oznacza pogodzenia się z nimi. Tylu rzeczy nie możemy już razem przeżyć. Przyjeżdżają do Polski zespoły z naszej młodości, różne, muzyczne też. Mówię do niego: „Będzie Madonna. Tak ją lubiłeś”. I wściekam się: „Zimowski, coś ty mi zrobił”. A to już pięć lat mija. Właśnie myślimy nad kolejną nagrodą jego imienia. Polecamy też: Janina Paradowska: „Życie mi się mimo wszystko nad podziw dobrze ułożyło”. Jedyna taka rozmowa! 7/7 Copyright @Michał Szlaga 7/7 – Podtrzymywanie pamięci przynosi ulgę?Janina Paradowska: Jestem szczęśliwa, że tak się to rozwija, że wręczanie nagród imienia Jurka jest pretekstem do spotkań ludzi, którzy dobrze się czują w swoim towarzystwie, i że jest ich z roku na rok więcej. Cieszy mnie, że pytają, kiedy odbędzie się wręczenie i kto w tym roku tę nagrodę dostanie. – Myśli Pani sobie: Jestem spełniona, moje życie jest szczęśliwe?Janina Paradowska: Wiele mnie cieszy, przecież nie można usiąść i zatopić się w smutku. Wracam z tej telewizji wieczorem cztery razy w tygodniu, robię sobie herbatę, otworzę laptopa, żeby sprawdzić pocztę, usiądę w kuchni, coś tam odpiszę i myślę: Skończyłam już dzień, teraz tylko przyjemności. Popatrzę na ten mój dom. – I podoba się Pani?Janina Paradowska: Podoba mi się, a mieszkanie w Krakowie jest jeszcze ładniejsze. Tam też lubię usiąść i popatrzeć. – Refleksyjność przychodzi z wiekiem. Ale Pani czas się wcale nie Paradowska: Oj, ima. Teraz męczy mnie o wiele więcej niż dawniej. Wolniej pracuję, dłużej piszę. Trudniej mi się wstaje rano. Ale przyszłość mnie nie przeraża. Nie poświęcam jej zresztą za dużo uwagi. Mówią mi nieraz: „Napisz książkę”. Po co? Nie mam takich ambicji. – Wyszedł przecież niedawno wywiad rzeka z Panią. Bardzo Paradowska: Byłam zaskoczona propozycją Marty Stremeckiej. Jestem pewnie jakoś tam próżna. Wie pani, co zafrapowało w niej wielu czytelników? Jak ja wyprowadzałam na pole sześć krów jednocześnie, gdy jeździłam na wakacje na wieś do znajomych rodziców. Nikt nie chciał wierzyć, że dałam sobie radę. I jeszcze że mi się te wszystkie łańcuchy nie poplątały. – Nie ma Pani marzeń zawodowych – na przykład rozmowa z kimś trudno dostępnym?Janina Paradowska: Mam, mam. Chciałabym zrobić większy, może książkowy wywiad z Tadeuszem Mazowieckim, ale on konsekwentnie odmawia. Nie wiem, czy tylko mnie, czy każdemu. – To może teraz od drugiej strony. Z której rozmowy jest Pani dumna?Janina Paradowska: Na pewno z tej ostatniej z Lechem Wałęsą o książce jego żony. Nikt w redakcji nie wierzył, że będzie chciał rozmawiać. Zadzwoniłam do niego i mówię, że chciałabym zrobić z nim wywiad. „Dobrze”, zgodził się. „Ale ja chciałabym porozmawiać tylko o książce pana żony”. „Dla pani wszystko”, odpowiedział. I nie pominął żadnego mojego pytania. – Zmieniłaby Pani coś w swoim życiu, gdyby mogła?Janina Paradowska: Staram się w ten sposób nie myśleć, bo na wiele wydarzeń nie miałam wpływu. Ale myślę też, że życie mi się mimo wszystko nad podziw dobrze ułożyło. Po co bym miała więc je zmieniać? Polecamy: „Miała nadzieję, że spotka się w zaświatach z ukochanym mężem”. Krystyna Pytlakowska wspomina Janinę Paradowską. Najlepsze Promocje i Wyprzedaże REKLAMA Galeria Wideo Akcje partner Wakacyjna apteczka, czyli jak zadbać o dziecko w podróży Planujesz rodzinny wyjazd? Przygotuj się na różne scenariusze! partner „A oni dalej grzeszą, dobry Boże!”, czyli najzabawniejsza francuska rodzina powraca na duży ekran Trzecia część kultowej serii już w kinach! partner Miasto pełne magii i kontrastów. W Stambule spotykają się nowe technologie i duch Orientu W podróż po największym mieście Turcji zabierają nas Ania Markowska oraz Huawei partner Ma go 9 na 10 kobiet. Skąd się bierze cellulit i jak go zmniejszyć? Pomarańczowa skórka jest jednym z twoich największych utrapień? Walcz z nią od wewnątrz! partner Brakuje ci czasu, aby o siebie zadbać? Potrzebujesz urządzenia do zadań specjalnych! Multitasking to podstawa w dzisiejszym zabieganym świecie partner Piękno nie musi rodzić się w bólach. Liczy się dobry plan Jak bezpiecznie i nieinwazyjnie wymodelować sylwetkę? partner „Tato, no weź”, czyli najbardziej zwariowana książka o współczesnym rodzicielstwie Kamil Baleja, popularny dziennikarz radiowy i telewizyjny, konferansjer, daje się nam poznać z zupełnie nowej strony! partner Najwięcej wody marnuje się w łazience. Niewiele trzeba, by to zmienić Wody na świecie jest z mało. Oszczędzaj ją razem z Grohe! Polecamy

\n janina paradowska przyczyny śmierci
Janina Paradowska (* 1942) ist eine polnische Journalistin der Wochenzeitschrift Polityka wie des Radiosenders TOK FM und des Fernsehsenders Superstacja. Sie studierte Polonistik an der Jagiellonischen Universität Krakau, danach arbeitete sie als Journalistin in der Tageszeitung Kurier Polski.
Stefania Falasca w najnowszej książce definitywnie wyjaśnia przyczynę śmierci papieża Jana Pawła I - podaje „La Stampa”. Włoski dziennik informuje, że tuż przed śmiercią Ojciec Święty zlekceważył silny ból w klatce piersiowej i sam zdecydował o tym, by nie informować lekarza. Kardynał Albino Luciani, znany światu jako Jan Paweł I, zmarł nagle 28 września 1978 roku, zaledwie 33 dni po rozpoczęciu pontyfikatu. Papież został znaleziony w swoim łóżku, z notatkami w ręku. Choć jako oficjalną przyczynę Watykan podał atak serca, to natychmiast pojawiły się teorie spiskowe. Spekulowano, że Ojciec Święty mógł zostać otruty, a przed ujawnieniem trzeciej tajemnicy fatimskiej pojawiły się teorie, że to jej szokująca treść mogła doprowadzić papieża do zawału. Wątpliwości wokół zgonu Jana Pawła I ma rozwiać książka "Papież Luciani. Kronika śmierci". Publikacja autorstwa watykanistki Stefanii Falaski ukaże się 7 listopada. Pisarka dotarła do wcześniej niepublikowanych relacji świadków i tajnych dokumentów Stolicy Apostolskiej, w tym do karty choroby papieża. Okazuje się, że kluczowe w całej sprawie są ostatnie godziny przed nagłą śmiercią papieża. Ich przebieg znamy dzięki relacji nieżyjącego już papieskiego lekarza Renato Buzzonettiego, która została przez niego przygotowana na zlecenie Sekretariatu Stanu w październiku 1978 roku. Wynika z niej, że podczas wieczornej modlitwy papież poczuł intensywny ból w okolicach mostka. Ojciec Święty miał jednak sam zadecydować o tym, by nie wzywać lekarza, a ból wkrótce ustąpił. Sam papieski medyk dowiedział się o tym dopiero po czasie, gdy Jan Paweł I już nie żył. WTbX72.
  • kcydvq1wtd.pages.dev/22
  • kcydvq1wtd.pages.dev/94
  • kcydvq1wtd.pages.dev/77
  • kcydvq1wtd.pages.dev/36
  • kcydvq1wtd.pages.dev/61
  • kcydvq1wtd.pages.dev/37
  • kcydvq1wtd.pages.dev/28
  • kcydvq1wtd.pages.dev/61
  • janina paradowska przyczyny śmierci